O
tej porze roku zazwyczaj jeszcze nie miałam hiacynta lub narcyzy w pokoju.
Zazwyczaj dopiero po imieninach w połowie lutego zachwycałam się jakimś
kupionym w ramach prezentu kwiatem.
W tym roku uparłam się i powiedziałam, że wyhoduję
sobie jakiś kwiatek sama. Wybrałam hiacynty, bo wydawało mi się, że z nimi będzie łatwo. Jesienią była promocja na cebulki
kwiatowe, więc jak szalona pobiegłam kupić zapas dla mnie i do ogródka.
Pamiętam, że ludzie dziwnie się na mnie patrzyli kiedy cała taśma przy kasie
została zasłana cebulami ;) Później ruszyłam do domu zadowolona, że będę mieć
swoje kwiaty. Okazało się, że nie mogę sobie ot tak wsadzić cebulki i już.
Trzeba je przezimować w lodówce przez kilkanaście tygodni, najlepiej wsadzić je jak już zaczną im rosnąć korzenie. Wyczekałam się strasznie długo zimując
cebulki i czekając jak wreszcie cos z nich wyrośnie. W końcu wszystkie trzy
zakwitły w czasie sesji - dlatego nie mam wielu zdjęć, egzaminy były ważniejsze. Jednak eksperyment uważam za udany! :)
Oczekiwanie jest może i czasem nieznośne, jednak gdy w rezultacie coś nam się uda -to jest dopiero radość. :)
OdpowiedzUsuńŚwietnie, ja z żywymi roślinami się za bardzo nie dogaduję ;)
OdpowiedzUsuńGratuluję! Zwłaszcza, że mi wszystko umiera, taki mam talent.
OdpowiedzUsuńI ile szczęścia z tego :)
OdpowiedzUsuńPięknie fotografujesz :)
OdpowiedzUsuńPiekne ! !!
OdpowiedzUsuń