środa, 5 lutego 2014




O tej porze roku zazwyczaj jeszcze nie miałam hiacynta lub narcyzy w pokoju. Zazwyczaj dopiero po imieninach w połowie lutego zachwycałam się jakimś kupionym w ramach prezentu kwiatem. 
W tym roku uparłam się i powiedziałam, że wyhoduję sobie jakiś kwiatek sama. Wybrałam hiacynty, bo wydawało mi się, że z nimi będzie łatwo. Jesienią była promocja na cebulki kwiatowe, więc jak szalona pobiegłam kupić zapas dla mnie i do ogródka. Pamiętam, że ludzie dziwnie się na mnie patrzyli kiedy cała taśma przy kasie została zasłana cebulami ;) Później ruszyłam do domu zadowolona, że będę mieć swoje kwiaty. Okazało się, że nie mogę sobie ot tak wsadzić cebulki i już. Trzeba je przezimować w lodówce przez kilkanaście tygodni, najlepiej wsadzić je jak już zaczną im rosnąć korzenie. Wyczekałam się strasznie długo zimując cebulki i czekając jak wreszcie cos z nich wyrośnie. W końcu wszystkie trzy zakwitły w czasie sesji - dlatego nie mam wielu zdjęć, egzaminy były ważniejsze. Jednak eksperyment uważam za udany! :)


6 komentarzy:

  1. Oczekiwanie jest może i czasem nieznośne, jednak gdy w rezultacie coś nam się uda -to jest dopiero radość. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie, ja z żywymi roślinami się za bardzo nie dogaduję ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratuluję! Zwłaszcza, że mi wszystko umiera, taki mam talent.

    OdpowiedzUsuń
  4. I ile szczęścia z tego :)

    OdpowiedzUsuń

Dzięki za komentarz! Komentarze poniżej poziomu przyzwoitości oraz rekalmy będą usuwane.